środa, 18 grudnia 2013

Panic Station

Wyjeżdżamy na prostą! 
Zdrowie już podreperowane na tyle, bym mógł spokojnie funkcjonować. Trzeba tylko ogarnąć kilka spraw, które nagromadziły się przez okres totalnego odizolowania i zamknięcia. Wskaźnik postępu wypełniony tak w 10%.
Zbliża się tak bardzo ukochany przeze mnie okres w roku. Święta, święta, święta! Dzielenie się życzeniami na które nie ma się ochoty, krzywe uśmiechy kierowane do osób szczerze znienawidzonych i zapychanie żołądka kilogramami żarcia. O ile wskaźnik problemów w moim szarym życiu leci na łeb na szyję w dół tak ten pokazujący stan depresyjny pni się nieuchronnie w górę. Pragnę dostać pod choinkę pistolet. Zajebię siebie albo większość rodzaju ludzkiego. Naprawdę.
Planów na sylwestra żadnych, jak zwykle wszystko będzie organizowane spontanicznie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Pewnie cuda na kiju, jak co roku. Najwyżej prześpię w błogosławionej niewiedzy, że zaczął się kolejny rok.
Na koniec napiszę, że nie spodziewałem się otrzymać tyle ciepła i wsparcia od bliskich mi osób w ostatnim czasie. Dziękuję za to, że jesteście. Po prostu.




piątek, 22 listopada 2013

Wielki powrót

Tytuł notki można traktować dwuznacznie.
Tak, wracam, notki będą pojawiać się częściej. Znowu natchnęło mnie do tego, by tu pisać.
I niestety, ale tak, to co było dwa lata temu wróciło. Znowu czeka mnie intensywne leczenie, może szpital. I mimo, że powinienem mieć poczucie, że przecież dam radę, bo tyle zrobiłem od ostatniego razu jestem po prostu złamany. Znowu. Jest w tym trochę mojej winy, ale niestety nawroty się zdarzają. Mam zamiar zabrać się za to od razu, nie czekać tak jak ostatnio do momentu aż będzie tak tragicznie, że będę potrzebował, ba! będę musiał skierować się do szpitala.
Staram skupiać się na tym, że zjechałem kilka miesięcy temu całą Polskę, że udało mi się stworzyć stabilny związek, zacząłem z powrotem trenować. Ostatnie dwa lata sporo mnie nauczyły, sporo mi dały. Włącza mi się czasami zbyt intensywne myślenie i łapię się na tym, że mam to głęboko w czterech literach, bo i tak treningi muszę odłożyć na bok, związek może się posypać, a jazda stopem się nie liczy - przecież nie mogę teraz spokojnie wyjść z domu.
Nie wiem co będzie, ale nie pozostaje mi nic innego jak stawić temu czoła i znowu wygrać własne życie. Tak jak zrobiłem to już raz.

środa, 21 sierpnia 2013

Last Night

Wiecie jak to jest zaczynać wszystko od początku? Stwierdzenie może trochę przesadzone, bo nie wszystko zakończyłem, ale tak się właśnie czuję. Jakbym dostał nową białą kartkę, którą muszę tylko zapisać. Koniec z głupimi błędami i robieniem wszystkiego bez przemyślenia ewentualnych konsekwencji dwa razy.
Podróż stopem. Ile razy słyszałem, że jestem głupi i nieodpowiedzialny, bo pojechałem tak do Wrocławia, a potem do Trójmiasta. Wiecie co? Może, ale takich wspomnień nikt mi nie da. Rano śniadanie we Wrocławiu, a wieczorem piwo na plaży w Sopocie. Niezastąpione. Spotkanie się z przyjaciółmi, którzy mieszkają kilkaset kilometrów ode mnie. Pierdylion zdjęć. Tych głupich i nie. Naleśniki ze smażonych łożysk. Tabletka gwałtu. Spanie w krzakach. Naduszanie. Nikt nie wie o co chodzi, tylko ja i grono nielicznych osób. I o to chodzi we wspomnieniach.

Kraków - Katowice - Wrocław - Poznań - Gniezno - Bydgoszcz - Sopot - Gdynia - Gdańsk

DZIĘKUJĘ!

Poza tym... Ogromne zmiany. Zakończyłem coś co ciążyło mi od dłuższego czasu, nie zacząłem niczego co leżałoby mi na wątrobie, a na pewno nabrałem odpowiedniego dystansu do pewnych rzeczy. Na pewno doszedłem do wniosków. Nie na teraz, nie na chwilę. Na dłużej. Mam nadzieję, że dzięki temu będę popełniał mniej błędów. A wszystko dzięki jednemu wyjazdowi i kupie czasu na przemyślenia. 
Chyba znalazłem nową pasję, a może nawet i sposób na życie.

sobota, 10 sierpnia 2013

Fever

Połowa wakacji już za mną. Przyszedł czas na rozliczenie z tego jak potrafię zagospodarować swój wolny czas.
Pełno odwiedzin innych, jeden wyjazd i zawirowania życiowo-emocjonalne. O przyjazdach znajomych do Krakowa nawet nie ma co pisać. No bo co można robić w Krakowie? Pić i szwędać się po rynku, względnie siedzieć nad Wisłą.
Sam wyjazd jednak to była dla mnie jazda bez trzymanki. Pozytywno-negatywna. Pełno ludzi, kilka nowych znajomości, wypoczynek pod Łodzią i wspólne spędzanie czasu z ludźmi, których uwielbiam. A obok tego ciśnienie, samokontrola i udawanie, że cały czas wszystko jest w porządku. Czasami zastanawiam się czy jestem jakiś pierdolnięty, bo staram się zważać na to co mówię, a jeśli już coś wyjdzie z moich ust to wiem w jakim celu. Nawet jeśli jest to wulgarne lub głupie. Taaaa... samokontrola. Powinienem tak mieć na drugie imię.
Tylko w pewnym momencie żaden człowiek już wytrzymać nie może. I wybucha. I tak było ze mną. Teraz próbuję ochłonąć i poukładać sobie w głowie wszystko tak jakbym chciał. I muszę w końcu przestać myśleć o tym, jak inni czują się kiedy coś robię. To destruktywne, naprawdę. Stresujące. Jak stąpanie po kruchym lodzie. Z drugiej strony łatwo też powiedzieć, że ma się wyjebane. Po prostu muszę przestać pakować się w pewne sytuacje. I przestać komplikować sobie życie.
Co do komplikowania. Dobrze, że mam na kogo liczyć, bo dzięki tym osobom wszystko jakoś powoli układa się w spójną całość. Powoli, ale jednak.
Powinienem pojechać na tę pielgrzymkę z Kaśką. Chuj z bogiem. Chuj z kościołem. O wyciszenie chodzi. A Wiktoria... próbuję rozmawiać, a czuję się jakbym tłukł głową w ścianę. To boli. Co nie zmienia faktu, że kocham je. One i Gosia to jedyne kobiety z którymi kiedykolwiek mógłbym wziąć ślub. Taki czysty rodzaj miłości nie podbity żadnym pożądaniem.
Nareszcie wyleczyłem się z Kuby. Tak, Pan J. to Kuba. Potrzebny mi był porządny wstrząs, który dosyć niedawno otrzymałem. Z perspektywy czasu widzę, że ten człowiek mnie zniszczył. Nie do końca, bo fundamenty zostały. Jest na czym budować. Mimo to...
Nie, nie jest dobrze. Jest gorzej niż było.

Kiedy pomyślę o pewnej osobie zaczynam tracić kontrolę.


I can feel your fever, taking over
Can you see your fever, taking over me
I can feel your fever, taking over
Got a dirty feeling, and you're the remedy!

niedziela, 16 czerwca 2013

Nice Guys Finish Last

Powiecie mi co człowiekowi siedzi w głowie w momencie kiedy uważa się za największy pasztet chodzący po tym świecie? Mimo, że inni zapewniają, że nie jest tak źle? Ba, nawet dobrze! Gówno prawda.
Ważę 80 kilo. W porównaniu do mojej starej wagi jest to niewyobrażalnie dużo. Trzeba schudnąć. Nie ma motywacji, nie ma nawet kasy, żeby iść na siłownię. A jedyne co robię to ciągle się obżeram.
Zastanawia mnie czy mam depresję czy ki chuj. Normalny człowiek nie pochłania takich ilości jedzenia. Zresztą, mówiąc między nami... Ostatnio mam wywalone na wszystko. Naprawdę.
Nie mam siły myśleć pozytywnie albo uśmiechać się. Owszem, robię to, naturalnie. Kiedy czuję radość, zachwyt czy cokolwiek innego powinno się czuć w takiej sytuacji. Poza tymi przebłyskami dobrego humoru jestem chodzącą trumną. Martwe na zewnątrz, martwe w środku. Zaiste, zmęczenie fizycznie nie komponuje się dobrze ze zmęczeniem psychicznym. A jak dochodzi do tego jeszcze tak wkurzające miasto jak Kraków. Nikomu tego nie życzę, szybko można się wykończyć. Właśnie tak się czuję - wykończony i wymięty.